Recenzja Dragonball: Ewolucja (film live-action, 2009)

Dragonball: Ewolucja
produkcja:film live-action
premiera:10 marca 2009
czas trwania:1 godz. 25 min
3,9
Bardzo słaby (7 ocen)
#19

Smocze Kule w wersji nie dla fanów

Ocena4
Fabuła3
Postacie5
Grafika5
Muzyka7

Na początku warto wspomnieć, iż plotki o tym, że Amerykanie kręcą lub mają nakręcić film aktorski na podstawie mangi Dragon Ball Akiry Toriyamy krążyły od paru dobrych lat, jednak dopiero pod koniec 2007 roku świat obiegła informacja, że film jest rzeczywiście w trakcie tworzenia. Reżyserią zajął się James Wong, a za pierwotny scenariusz odpowiada Ben Ramsey.

Film zaczyna się nietypowym treningiem 18-letniego Son Gokū i jego dziadka. Pierwsze pytanie – czemu dziadek jeszcze żyje, mimo iż nie powinien? W tym momencie należy sobie uświadomić, że fabuła w filmie nie jest tą, którą być może znamy z serii, a jest jedynie lekko na niej oparta i opowiada w zasadzie całkowicie alternatywną historię. Gokū chodzi do szkoły, nawet podkochuje się w koleżance – Chi Chi. Wygląda, jak wygląda – gdybym nie wiedział, kogo gra, nie sądzę, bym domyślił się, że to główny bohater klasycznego Dragon Balla. Nie jest "wieśniakiem", który poza chatą dziadka świata nie widział, jest z pozoru zwyczajnym nastolatkiem, zwyczajnie się ubierającym, normalnie zachowującym, pomiatanym przez kolegów, w rzeczywistości jednak obdarzonym nadprzyrodzoną mocą przybyszem z kosmosu. Włosy (nie ma żadnej peruki, która prawdopodobnie wyglądałaby zupełnie nienaturalnie), charakterystyczny element Gokū, co by nie było, ma sterczące, a gdy w jednej scenie wciera w nie żel, wracają z impetem na swoje miejsce. W dniu urodzin, dziadek przekazuje mu Smoczą Kulę z czterema gwiazdkami, których, jak się okazuje, na Ziemi jest w sumie siedem, a które po zebraniu spełnią jedno życzenie. Spotyka Bulmę, pewną siebie dziewczynę o naukowych zainteresowaniach, której ojcu skradziono Smoczą Kulę. Razem wyruszają na ich poszukiwania, a ich życzenie może być tylko jedno – pozbyć się Piccolo (o którym później). Wkrótce do ekipy przyłączają się mistrz sztuk walki Muten Roshi i Yamcha, bandyta z pustkowi. Pierwszy przypomina postać znaną z mangi jedynie swoim zachowaniem, nie jest łysy i nie nosi skorupy na plecach, jednak wciąż prezentuje niezdarne zachowanie, w mieszkaniu ma bałagan i co najważniejsze, jest zboczony, jak na starego zbereźnika przystało. Yun-Fat Chow tę rolę zagrał bardzo dobrze i chyba najciekawiej w filmie.

Autorzy scenariusza niestety wykazali się dużą inwencją twórczą, dodając wiele wręcz głupot – jak między innymi proroctwo o Smoczych Kulach, nad którym pieczę sprawuje czarnoskóry osobnik – niejaki Sifu Norris – wymyślony w całości na potrzeby filmu. Niektórzy utożsamiają go z Mutaito, znanym z mangi mistrzem Roshiego, ja jednak nie dostrzegam najmniejszego związku. Piccolo przebudził się po pokonaniu go przed wielu laty Mafubą (tutaj atakiem wykonanym przez garstkę ludzi, jednak o jednakowym rezultacie – zamknięciu przeciwnika w naczyniu), ale nie dowiadujemy się, jakim sposobem. W filmie z "dodatków" pojawia się także znana dziewczyna o imieniu Mai, sługa Piccolo – zdecydowanie wzorowana na Mai znanej z mangi, sługi Pilafa, który to przecież w dziele Toriyamy uwolnił Szatana, więc widzimy tu pewien związek. Przez cały film przewija się wątek "Piccolo i jego niepokonanego sługi Ōzaru" – co to jest, u licha? – kolejne, bardzo słabe, chyba najgorsze, irytujące przekształcenie fabuły. Zaś słynna Kamehameha przedstawiona jest w filmie jako energia ki o różnych zastosowaniach – wpuszczona w ciało umierającego Son Gokū przywraca go do normalnego stanu, wpuszczona w latarnie zapala je. Spaprano również, w moim odczuciu, sprawę z Shen Longiem – Boskim Smokiem, który w filmie jest niemrawy, słowem się nie odzywa, jedynie spełnia życzenie, po czym znika.

Niestety, jak widać, pod względem fabuły film słabo się prezentuje. Jest ona błaha i banalna, za co przede wszystkim odpowiedzialne są liczne jej zmiany w stosunku do oryginału, gdzie była prosta, zgrabna, japońska. Poza tym brakuje jednego z ważniejszych elementów serii – dobrze ukazanego humoru, nie mówiąc już o tym specyficznym dla Akiry Toriyamy. Niby są zabawne sceny między innymi z Muten Roshim czy Yamchą, mające swe źródła w mandze, ale wiele im brakuje. To może przynajmniej walki są ładne? Nie bardzo. Poza nielicznymi atakami energią niczym się nie wyróżniają. Chociaż "bijatyka" Gokū (właściwie unikanie ciosów) na przyjęciu jest całkiem niezła. A finałowa walka Piccolo z głównym bohaterem? Nudna i krótka – trwająca chwilę wymiana ciosów i starcie na energie ki. Należy zaznaczyć, iż twórcy filmu zrezygnowali z wielu małorealistycznych postaci, takich jak Kuririn bez nosa czy Tenshinhan z trzecim okiem, czy też gadających zwierząt – Ulonga i Puara, gdyż chcieli, by świat w nim przedstawiony był bliższy rzeczywistości.

Technicznie jest prawie w porządku, bo fajerwerków i tutaj nie ma. Można się przyczepić do wyglądu Piccolo (wygląda, jakby wracał z balu przebierańców...) i jego statku, na którym podróżował. Jego "dzieci" natomiast zalatują kiczem, mimo iż występują jedynie w cieniu. Ataki energią ki, przede wszystkim Kamehameha, może nie zostały skonstruowane źle, ale do ideału wiele im brakuje. Energia przez nie wyzwalana jest lotna i pojawia się na bardzo krótki okres czasu, przez co nie można jej podziwiać, jak to każdorazowo bywało w anime. To odnośnie filmu oglądanego w kinie, bo muszę stwierdzić, że na małym ekranie prezentuje się to lepiej. Muzyka skomponowana przez Briana Tylera jest całkiem przyzwoita i jest jej dość dużo, jednak moją uwagę przykuła dopiero podczas drugiego seansu. Dodatkowo pod koniec filmu raczy nas znana japońska piosenkarka Ayumi Hamasaki ze swoim utworem Rule.

Jak ktoś nie zna oryginalnej fabuły, to niestety po obejrzeniu filmu Dragonball: Ewolucja może nie mieć dobrego zdania o samym Dragon Ballu, gdyż film niczym nie zadziwia i gdyby nie znana marka, to prawdopodobnie nie miałby prawa ujrzeć światła dziennego. A słabe zmiany w fabule niestety jeszcze pogarszają jego sytuację. Film nie prezentuje się zbyt dobrze, ale nie jest też takim chłamem, jak można w różnych miejscach wyczytać. Jest on skierowany przede wszystkim do młodzieży i należy mieć to na uwadze. Ludziom starszym, nieznającym DB, filmu nie będę polecał, chyba że nie mają co do kina wysokich oczekiwań. Fani serii raczej powinni obejrzeć tę pierwszą i póki co jedyną profesjonalną adaptację (adaptację!) filmową dzieła Toriyamy, choćby po to, aby wiedzieć, jak się rzeczy mają, zamiast opierać się na cudzych opiniach. Na rok 2011 zapowiadana jest kontynuacja – Dragonball 2: Reborn. Trzeba mieć tylko nadzieję na lepsze efekty specjalne i fabułę, chociaż bliższa mangowej już zapewne nie będzie.

2 z 2 uznało recenzję za pomocną (100%)
+
Shounen
Shounen
30 maja 2016

Dodaj komentarz

Zaloguj się, aby dodać do listy.

Statystyki

ocena: 3,91 (7 głosów) #19

popularność: 8 #1

ulubione: 0

Oceny znajomych

Zaloguj się, aby zobaczyć.

Powiązane tytuły

Dragon BallDragon Ball
manga, 1984, pierwowzór